Dookoła Półwyspu Skandynawskiego – dziennik podróży (codzienna aktualizacja)
O podróży na Półwysep Skandynawski i do Laponii myśleliśmy od dłuższego czasu, chociaż były to myśli bardziej skierowane na dalszą przyszłość niż na za chwilę. Zaczynało nam jednak brakować podróży samochodowej i nowej przygody, podczas której moglibyśmy spełnić nasze kolejne marzenia. W październiku już byliśmy pewni, że wyruszymy na północ, jednak nie będzie to podróż po odkrycie wielu miejsc, robienia dodatkowych kilometrów, żeby jeszcze i jeszcze gdzieś dojechać. Tym razem będzie to bardziej spokojna podróż i na pewno nie zabraknie podczas niej wielu interesujących przygód.
Wyznaczyliśmy sobie 4 główne cele (marzenia) naszej podróży
Ta podróż po Skandynawii, a przede wszystkim podróż po nasze marzenia opiera się na czterech głównych punktach.
- Rovaniemi i spotkanie ze Świętym Mikołajem – tutaj wybór padł ze względu na naszą Maję, chociaż sami też chętnie odwiedzimy to legendarne miejsce i postaramy się spotkać z Mikołajem, jeśli będzie u siebie w biurze.
- Nordkapp – dotarcie na Przylądek Północny od zawsze było w mojej głowie. Najkrótsza trasa od nas z domu mierzy 2927 kilometrów i według mapy dojazd zajmuje 37 godzin. Na pewno tych kilometrów zrobimy nieco więcej, zanim tam dotrzemy.
- Zobaczenie zorzy polarnej – w Polsce już kilka razy w ostatnim czasie można było ujrzeć zorzę polarną, jednak akurat my jej nie widzieliśmy. I właśnie taki nocny spektakl pragniemy zobaczyć. Mamy nadzieję, że się uda, bo będziemy mieć na to kilkanaście dni podczas podróży.
- Lofoty – uznawane są za jedne z najpiękniejszych miejsc w Europie. Patrząc na zdjęcia, to można się zachwycić. Według planu dotrzemy tam w połowie listopada. I oczywiście właśnie tam znajduje się miejscowość A.
Półwysep Skandynawski w listopadzie
Zdecydowaliśmy się na podróży do Laponii i po całym Półwyspie Skandynawskim w listopadzie. Nie jest to chętnie wybierany miesiąc do podróży po północnej Europie. My zakończyliśmy sezon ślubny w ostatni weekend października. Teraz mamy więcej czasu na dalsze podróże. Dopiero na północy zaczyna pojawiać się delikatny śnieg, więc klimat będziemy już mieć, a nie będzie tak dużo śniegu i wysokiego mrozu, żeby zmarznąć. Jest poza sezonem turystycznym, dlatego ludzi spodziewamy się mniej. Mieliśmy do wyboru jeszcze luty lub marzec, jednak wtedy zima może jeszcze trzymać i boimy się, że do niektórych miejsc możemy nie dotrzeć. Chociaż i tak już teraz kilka miejsc, które chcieliśmy zobaczyć jest zamkniętych w miesiącach zimowych.
2 dni przed wyjazdem w podróż
Mamy 31 października i coraz bliżej naszej wyprawy. W miarę wszystko już mamy zaplanowane. Byliśmy wcześniej w sklepie turystycznym, żeby kupić kilka rzeczy na zimę. Ocieplane spodnie, buty zimowe, skarpety, rękawice i polary. Kurier przywiózł również stację zasilania, dzięki której będziemy ładować laptopa, żeby Angelika mogła pracować podczas dłuższych przejazdów. Co kilka godzin z naszej listy znikały kolejne rzeczy do zrobienia. Tutaj wymienić euro, tutaj zamówić noclegi, sprawdzić atrakcje po drodze, itd. Pierwszy raz zarezerwowaliśmy noclegi na tak długi okres. Zawsze podczas podróży rezerwowaliśmy z dnia na dzień. Teraz zabukowaliśmy z opcją odwołania na Bookingu. Mamy pewność, że te kwatery już na nas czekają i nie musimy tracić czasu na szukanie, gdy jesteśmy w noclegu. Czasem nie mieliśmy Internetu, albo był bardzo słaby i ciężko było coś znaleźć.
1 dzień przed wyjazdem
Tutaj mieliśmy trzy kluczowe kwestie związane z naszą podróżą. Pierwszą z nich był samochód, czyli wymiana opon na zimowe, gruntowne sprzątanie i założenie boksu na dach. Mamy sporo rzeczy do spakowania, zwłaszcza zimowych, dlatego zdecydowaliśmy się jechać z dodatkowym bagażnikiem. Druga kwestia to przygotowanie rzeczy do pakowania, czyli wszystko to, co potrzebujemy dajemy na korytarz. Trzecim kluczowym etapem jest gotowanie i tutaj Angelika przygotowuje obiady do słoików. Podczas podróży oszczędzamy na jedzeniu i sporo bierzemy z Polski. Później w noclegu przez kilkanaście dni nie musimy myśleć o obiedzie, ponieważ mamy obiady przywiezione z domu. Tutaj wychodzi prawie cały dzień gotowania, ale później jest bardzo duża oszczędność czasu. Z domu wzięliśmy: zupę pomidorową, rosół, leczo, pulpety w sosie pomidorowym i żeberka w sosie.
Dzień 0 – wyruszamy w podróż
Do godziny 12 pakujemy wszystko do samochodu. Angelika jedzie na ostatnie zakupu suchego prowiantu. Ja idę spać około 15, ponieważ wyjeżdżamy o 21:30. Najlepiej się jeździ nocą, dlatego najdłuższy odcinek chcemy pokonać właśnie przez noc. Atrakcje na trasie mamy już wyznaczone. Tym razem też zrobiłem to wcześniej w domu, zwłaszcza te pierwsze dni. Przed nami 8 godzin i 15 minut według mapy. Zawsze jednak wychodzi dłużej. Kierujemy się w stronę Litwy, gdzie mamy zmianę czasu +1. Pierwszy raz w samochodzie podczas jazdy słuchałem audiobooków i czas zleciał bardzo szybko. Nad Warszawą zatrzymałem się na 40 minut snu. Po drodze mieliśmy dwa tankowania jeszcze w Polsce.
Trasa: Dom – Kielce – Warszawa – Ełk – Podwojponie (granica) – Kowno – Krakinów – Sigulda – Nocleg nad Zatoką Ryską.
Dzień 1 – Litwa i Łotwa: Zamek w Kownie, wieża widokowa i Jaskinia Gutmana
Pierwszym naszym punktem na mapie atrakcji jest Zamek w Kownie, którego oglądamy z zewnątrz. To idealny moment na chwilę przerwy. Jesteśmy na miejscu o 8:15 czasu litewskiego. Byliśmy tutaj około godziny i zrobiliśmy sobie spacer po miasteczku. Dla Mai weszliśmy też na plac zabaw. Za parking zapłaciliśmy 1 euro w parkomacie obok zamku.
Wieże widokowe
Teraz przed nami mieliśmy razem 4 godziny i 45 minut jazdy samochodem – 359 kilometrów. Pojechaliśmy najpierw do wieży widokowej – Krekenava Regional Park Observation Tower. Tam jechaliśmy już w deszczu, ponieważ pogoda się pogorszyła. A na Łotwie miało być jeszcze bardziej deszczowo. Mieliśmy wyznaczoną jeszcze jedną wieżę widokową po drodze – Kirkilai Lakes and Observation Tower. Jednak ją odpuściliśmy ze względu na deszcz. Od razu skierowaliśmy się w stronę Rygi (stolica Łotwy).
Łotewska jaskinia
Przejechaliśmy granicę litewsko-łotewską i dotarliśmy do nowego kraju. Jechaliśmy do Jaskini Gutmana. To największa i podobno najpopularniejsza jaskinia w tym państwie. Zwiedzanie jaskini jest bezpłatne, natomiast parking kosztuje 2,5 euro. W okolicy znajduje się malowniczy Zamek w Turaidzie, do którego można zajrzeć. My już tam nie jechaliśmy, tylko skierowaliśmy się w stronę naszego noclegu, który mamy zarezerwowany nad Zatoką Ryską.
Problemy z noclegiem
W międzyczasie otrzymaliśmy informacje dotyczące samodzielnego zameldowania w naszym noclegu. Właścicielka napisała, gdzie znajduje się parking, jak wejść do środka i numer mieszkania. Drzwi będą otwarte. Na miejscu okazało się, że drzwi są zamknięte. Musieliśmy dzwonić do właścicielki i czekaliśmy na nią ponad 30 minut. Okazało się, że osoba sprzątająca zamknęła drzwi swoimi kluczami, a te dla nas zostawiła w środku. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mamy tutaj ciepło, jesteśmy po obiedzie i planujemy jutrzejszy dzień.
Dzień 2 – Łotwa i Estonia: Zatoka Ryska i Park Narodowy Soomaa. Dojechaliśmy do Tallinna
Przez prawie całą noc padał deszcz, ale o poranku już zrobiło się słonecznie i po otwarciu okna zobaczyliśmy niebieskie niebo. Wschód słońca był po godzinie 7:30. Mieliśmy w planach do zobaczenia dwa miejsca i drogę do Tallinna, który jest stolicą Estonii. Dziś przejechaliśmy ponad 300 kilometrów. Wyjechaliśmy z noclegu około 8 i jechaliśmy wzdłuż Zatoki Ryskiej na północ. Zatrzymaliśmy się w jednym miejscu na plaży – Vitrupe Beach. Była to piękna plaża z parkingiem tuż obok (2 minuty pieszo).
Plaża nad Zatoką Ryską
Zatoka Ryska to Zatoka Morza Bałtyckiego i była pusta, gdy tam dotarliśmy. Słońce nie było jeszcze takie mocne, ale już dawało uczucie ciepła. Ciężko przekazać na zdjęciach powietrze, jakim tam oddychaliśmy, ale można nim było oddychać i oddychać. To było coś niesamowitego. Wydaje mi się, że było o wiele przyjemniej niż np. nad morzem w Grecji czy Chorwacji. Może to za sprawą niższej temperatury. Morze Bałtyckie ma jednak swój niesamowity klimat, a w okresie jesienno-zimowym jeszcze większy. Na parkingu stały dwie ciężarówki na polskich rejestracjach.
Drogi wśród drzew iglastych
Jechaliśmy drogami otoczonymi drzewami iglastymi. To robiło także duży efekt. Po drodze mijaliśmy kampery, z różnych części Europy. Ruch na drogach nie był zbyt duży. Przejechaliśmy z Łotwy do Estonii, a krajobraz za bardzo nam się nie zmienił. Wszystko wyglądało tak samo. W międzyczasie wjechaliśmy jeszcze na stację benzynową, żeby zatankować do pełna. 1 godzinę i 30 minut jechaliśmy do kolejnego miejsca, a był to Park Narodowy Soomaa, czyli estońska kraina bagien i torfowisk. Dojechaliśmy na parking, gdzie stał jeden kamper i samochód z rejestracją słowacką i hiszpańską. Ktoś sobie urządził niezłą podróż, docierając tutaj z Hiszpanii. Przykładowo z Barcelony to 3215 kilometrów.
Park Narodowy Soomaa
W Parku Narodowym Soomaa wybraliśmy się na ścieżkę edukacyjną Riisa. Mierzyła ona 4,8 km i przeszliśmy ją w ponad godzinę. Ścieżka prowadziła w większości po drewnianych kładkach. Krajobrazy wyglądały bardzo malowniczo i były mało spotykane. Czuliśmy się jak w innym świecie. Poniżej możesz zobaczyć mapę z zaznaczoną trasą naszej wędrówki.
Po zakończeniu wycieczki stanęliśmy na parkingu i ruszyliśmy dalej. Ostatnim punktem na naszej mapie był dziś Tallinn, w którym mamy nocleg. Jechaliśmy prawie 2 godziny i przed 16 dotarliśmy do stolicy Estonii. Jesteśmy już w hotelu, w którym zameldowaliśmy się samodzielnie poprzez kody. Wczoraj kupiliśmy już bilet na prom do Helsinek. Dziś zrobiliśmy odprawę i jutro płyniemy na Półwysep Skandynawski. Rano ma padać, ale może uda się złapać jakiś wschód słońca. Mamy nadzieję, że odnajdziemy się w porcie i wjedziemy bez problemów na prom. Mamy do niego kilka minut drogi.
Dzień 3 – Finlandia: Park Narodowy Sipoonkorpi
O 7:30 mieliśmy prom do Helsinek. O 6:20 wyjechaliśmy z hotelu i skierowaliśmy się w stronę portu. Na zewnątrz padał deszcz, jednak w Finlandii miał się szybko skończyć.
Prom z Tallina do Helsinek – Tallink Silja Line
Wyznaczyliśmy sobie w nawigacji terminal D i tam zmierzaliśmy. Sprawdziłem jeszcze dzień wcześniej zdjęcia, mapy i filmy, które pokazywały wjazd, żeby nie błądzić. Wjechaliśmy dobrze. Kamera zeskanowała nam numer rejestracyjny, a później zobaczyliśmy go na elektronicznym wyświetlaczu z numerem bramki. Tam kontroler sprawdził nam bilety i ustawiliśmy się w kolejce do wjazdu. Samochodów nie było zbyt wiele, jak na tak ogromny prom. Wjeżdżaliśmy razem z busami ze względu na bagażnik dachowy.
Za prom zapłaciliśmy 693 złote (3 osoby + samochód z bagażnikiem na dachu). Wjechaliśmy windą na wyższe piętro i znaleźliśmy miejsce na poziomie familijnym. Było tam tylko kilka osób, a dla dzieci był specjalny pokój zabaw. Jeszcze nigdy nie płynęliśmy promem o tak wysokim poziomie jakości. Mieliśmy wypłynąć o 7:30, ale już o 7:15 wypłynęliśmy. W Helsinkach zameldowaliśmy się o 9:20. Niespodziewanie na promie spotkaliśmy naszego znajomego Tomka, który pracuje w Lahti i właśnie tam zmierzał. Wyjechaliśmy z portu w stolicy Finlandii. Na boku policja trzymała jakiegoś Estończyka, który wyjechał jako pierwszy.
Pierwszy śnieg i wycieczka po Parku Narodowym Sipoonkorpi
Gdy wyjechaliśmy z miasta, to na polach pojawił się śnieg. Deszcz faktycznie ustał i teraz zaczęło sypać. Naszym celem na dziś był Park Narodowy Sipoonkorpi i jego najwyższy szczyt Hogberget mierzący 75 metrów. Na parking dojechaliśmy po 30 minutach. Stało tam kilka samochód, a my wyruszyliśmy na około godzinną wycieczkę. Trasa nie była długa. Założyliśmy ciepłe rzeczy, które kupiliśmy przed wyjazdem. Zrobiła się piękna zima. Krajobrazy wyglądały malowniczo, więc Półwysep Skandynawski przywitał nas przedświątecznym klimatem. Potem w noclegu włączyliśmy sobie świąteczne piosenki – chyba nawet w radiu jeszcze nic nie puszczają. 🙂
Po powrocie na parking ruszyliśmy w stronę naszego noclegu. Mieliśmy do przejechania 2 godziny i 40 minut do miasteczka Imatra niedaleko granicy z Rosją. Gdy jechaliśmy, to zaczęło mocno sypać. Termometr wskazywał 0 stopni. Na fińskich drogach nie było większego ruchu. Co chwilę mieliśmy znaki – 80/90/100 km na godzinę. Na swojej drodze mieliśmy chyba z kilkadziesiąt fotoradarów. Co chwilę coś było, więc lepiej nie przekraczać prędkości.
Nocleg w Finlandii
Przed dojazdem do noclegu mieliśmy jeszcze stację benzynową, dlatego wlaliśmy do pełna. Pierwszy nocleg w Finlandii mamy położony w spokojnej ulicy, poza centrum miasta. I co najważniejsze dla Mai, było przed nim sporo śniegu, więc już była okazja coś ulepić. Tutaj jeszcze noclegi mają pościel i ręczniki wliczone w cenę, natomiast niektóre kolejne kwatery tego nie zapewniają, a jeśli już to trzeba dopłacić nawet 15 euro za osobę. Dlatego my mamy ze sobą śpiwory i ręczniki w samochodzie.
Do zobaczenia jutro! Chociaż mamy jutro nocleg bez Internetu, więc nie wiadomo, czy będą tam dobre dane.
Dzień 4 – Finlandia: Park Narodowy Koli
Dziś zrobiliśmy 455 kilometrów, co zajęło nam prawie 6 godzin. Aktualnie jesteśmy w okolicy miasta Kajaani i jutro obieramy kierunek Rovaniemi i Wioska Świętego Mikołaja. Dziś wyjechaliśmy z noclegu przed godziną 8. Wtedy też dopiero zrobiło się jasno. Dokładnie wschód słońca planowany był na 7:50, jednak słońca nie było, ponieważ mieliśmy chmury. Zapakowaliśmy samochód, schowaliśmy klucze do skrzyneczki i ruszyliśmy przed siebie. Na drodze była chlapa. Padał deszcz i trzeba było uważać na błoto pośniegowe. Ujechaliśmy może z 20 minut i zrobiło się lepiej. Po drogach głównych jeździło się świetnie, natomiast gdy wjechaliśmy w jakąś boczną, to musieliśmy uważać, ponieważ było bardzo ślisko. Miejscami jechaliśmy 20 km/h, zwłaszcza przy zjeździe z górki.
Lasy, droga, miejscowości i pojedyncze domy
Tereny, które mijaliśmy wyglądały tak. Rozpoczęliśmy na obrzeżach miasta, potem długo jechaliśmy drogą główną pomiędzy drzewami, co jakiś czas przy lesie stał samotny dom. Potem znów mieliśmy miasto lub mniejszą miejscowość i głównie lasy iglaste. Gdy byliśmy bardziej na północ, to zrobiło się też bardziej zimowo. Domy, które mijaliśmy miały głównie czerwony kolor. Mało było domów piętrowych. Domy tutaj były bardziej długie niż wysokie.
Rezerwat przyrody Siikalahti
Wyznaczyliśmy sobie na trasie ciekawy rezerwat przyrody Siikalahti. Jest to zarośnięta część jeziora Simpelejarvi. Są to tereny podmokłe stanowiące raj i królestwo ptaków. My weszliśmy na drewniane kładki, które prowadziły do wież widokowych i platform obserwacyjnych. Było też małe muzeum, do którego mogliśmy wejść. Zwiedzanie zajęło nam około 60 minut. Później wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy dalej przez 2 godziny i 40 minut.
Park Narodowy Koli
Głównym punktem naszego dzisiejszego dnia był Park Narodowy Koli. Jeśli wpiszesz sobie tę nazwę w wyszukiwarce, to zobaczysz niesamowite krajobrazy, które można stamtąd obejrzeć. Cudowny widok na jezioro Pielinen rozciąga się ze wzgórza Koli. Gdy planowaliśmy podróż, to byliśmy tym krajobrazem oczarowani. Zdecydowaliśmy się tam pojechać, jednak… 😉 – nam nie było dane go zobaczyć na żywo. Wszystko zasłoniły chmury. Co kilka chwil były jakieś przejaśnienia, ale niestety widoki pozostały dalej ograniczone.
Zaśnieżoną drogą dojechaliśmy na parking. Stało tam sporo samochodów. Poniżej punktu widokowego, do którego szliśmy stał ogromny hotel. Dojechaliśmy do niego bezpłatną kolejką, która kursowała góra-dół. Spod hotelu poszliśmy na skały z punktem widokowym. Bardziej skupiliśmy się na dotarciu na szczyt Koli mierzący 347 m n.p.m. niż na krajobrazach. Były tam jeszcze dwa inne punkty widokowe na skałach, ale już na nie nie szliśmy. W zimie trzeba bardzo uważać, ponieważ na schodach i skałach jest ślisko. Te skały i drzewa wyglądały tam wspaniale w tej mgle. Można powiedzieć, że to takie fińskie skalne miasto. Potem wracaliśmy na parking. Zjechaliśmy w dół kolejką, więc Maja miała atrakcję. Ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem trwającą 2 godziny i 30 minut. W kolejnym noclegu przywitał nas chłopak, który oprowadził po mieszkaniu i przekazał klucze. Gdy będziemy wyjeżdżać, to mamy wrzucić je do skrzynki na listy. Jutro jedziemy dalej i będziemy już coraz bliżej północnego krańca Europy.
Dzień 5 – Rovaniemi i Wioska Świętego Mikołaja
Wcześnie opuściliśmy nasz nocleg i wyruszyliśmy w kierunku Rovaniemi. Dziś czekało nas spotkanie ze Świętym Mikołajem i wizyta w jego wiosce. Sprawdziliśmy nawigację i mieliśmy dotrzeć na miejsce na godzinę 10:23. Ostatecznie dojechaliśmy na 11:30 za sprawą śniegu i śliskiej drogi. Jechaliśmy prawie 5 godzin, czego początkowo nie było w planach. Dojechaliśmy wreszcie i zatrzymaliśmy się na bezpłatnym parkingu. Wyruszyliśmy na zwiedzanie, a przede wszystkim, żeby zobaczyć się ze Świętym Mikołajem.
Weszliśmy do środka, gdzie przywitały nas elfy. Kierowaliśmy się za znakami pomiędzy prezentami. Czekaliśmy na spotkanie około 30 minut, ponieważ przed nami było kilkadziesiąt osób, a prawie każdy miał na spotkanie 1 minutę. W tym czasie były robione zdjęcia oraz nagrywany film ze spotkania. Później można było sobie zakupić i jedno i drugie. Zdjęcia były dostępne w wersji elektronicznej i tradycyjnej. Te drugie od razu były drukowane i wręczane. Mamy już je schowane w boksie. Film oraz zdjęcia do pobrania mieliśmy dostępne ze specjalnym kodem na oficjalnej stronie. Święty Mikołaj zapytał też skąd jesteśmy i przekazał Mai prezent. Elfy na naszej trasie powiedziały Mai, że dzieci muszą być grzeczne, jeść warzywa, słuchać rodziców oraz dużo się do nich przytulać.
Byliśmy również w oficjalnej poczcie, gdzie ludzie wysyłali kartki świąteczne. Sporo we wiosce było boksów z pamiątkami. Ludzie kręcili się, robili zdjęcia i kupowali pamiątki. Była też szafa, w której znajdowały się listy od dzieci z różnych państw. My szukaliśmy napisu Puola, czyli Polska w języku fińskim. Byliśmy jeszcze na spotkaniu z reniferami, które znajdują się w wiosce. Niedaleko mieści się lotnisko, dlatego bardzo dużo osób tutaj przybywa. Kursują również specjalne autobusy. Rovaniemi znajduje się na granicy koła podbiegunowego. Można je przekroczyć w Wiosce Świętego Mikołaja.
Problem z noclegiem
Zarezerwowaliśmy domek na kempingu. Dzień przed zakwaterowaniem zadzwonili do nas z noclegu. Napisaliśmy z prośbą o wiadomość, ponieważ nasz angielski nie jest na takim poziomie, aby zrozumieć wszystko o co chodziło. Okazało się, że na kempingu jest problem z wodą i oferują nam przeniesienie do hotelu w mieście Sodankyla lub zwrot pieniędzy. Zdecydowaliśmy się na przeniesienie do ich drugiego obiektu, ponieważ i tak nie było nic innego w okolicy. Czekaliśmy na kolejny dzień.
Dzień 6 – Ukko-Luosto i Park Narodowy Pyha-Luosto
Wschód słońca przy noclegu w Rovaniemi mieliśmy o 8:48. My jechaliśmy po godzinie 7 jeszcze w ciemnościach. W planach mieliśmy dziś wyjście na górski szlak i wizytę w Parku Narodowym Pyha-Luosto. Jechaliśmy 1 godzinę i 30 minut. Dziś byliśmy bardzo uważni i szukaliśmy reniferów, które można spotkać na dziko. Co jakiś czas mieliśmy znaki, żeby uważać na te zwierzęta. I właśnie w ostatnim momencie dostrzegliśmy jednego pasącego się na poboczu. Przejechaliśmy obok, ale zawróciliśmy samochód. Renifer nawet nie uciekał i nie przerywał śniadania. Pojechaliśmy dalej i po 10 minutach po lewej stronie mieliśmy całe stado reniferów. Żyły sobie w zagrodzie, dlatego łatwo było je zobaczyć. Wyglądały świetnie.
Na parking w Luosto dojechalismy po godzinie 9. Słońce niedawno dopiero wstało. Chcieliśmy wejść na szczyt Ukko-Luosto mierzący 514 m n.p.m. Nasza dzisiejsza trasa mierzyła 6,7 km i zrobiliśmy ją w 3 godziny. Weszliśmy na szlak i robaczyliśmy surowe góry. Jeszcze chyba nigdy nie maszerowaliśmy po takim szlaku. Robił na nas co chwilę duże wrażenie. Na trasie mieliśmy lekkie oblodzenie, ale spokojnie poradziliśmy sobie bez raczków. U góry szliśmy otwartym terenem. Słońce świeciło bardzo słabo, a dodatkowo schowane było jeszcze za chmury. Na szczycie Ukko-Luosto znajduje się radar pogodowy. Chwilę wcześniej znajdowała się górna stacja wyciągu narciarskiego.
Idziemy spokojne szlakiem, a tutaj nagle po lewej stronie pojawiły się renifery. Trzeci raz w ciągu dzisiejszego dnia udało się je zobaczyć i to jeszcze w tak pięknym miejscu. Później schodziliśmy w dół czerwonym szlakiem, a teraz czekało nas strome zejście, ale za to po schodach. Stworzono tutaj dobrą infrastrukturę turystyczną, dzięki której można wędrować tym szlakiem.
Teraz musimy znaleźć jakąś myjnię, ponieważ mamy bardzo brudny samochód. Kupiliśmy sobie dziś płyn do spryskiwaczy, bo co chwilę mamy brudne szyby. Wystarczy minąć się z tirem. A drogi są cały czas mokre.
Zmiana noclegu i zakwaterowanie
Przyjechaliśmy do noclegu, który nam zaproponowano. Na recepcji okazało się, że problem z wodą został rozwiązany i możemy jechać tam, albo zostać tutaj. Ostatecznie postanowiliśmy zostać w Sodankyli. Pani w recepcji bardzo się ucieszyła i powiedziała, że jeszcze tutaj będziemy mieć śniadanie, a tam nie. Noc była przyjemna, a rano śniadanie bardzo dobre. Cieszyliśmy się, że zdecydowaliśmy się zostać tutaj.
Zorza polarna!
Gdy siedzieliśmy w noclegu, to wiedzieliśmy, że mogą być dobre warunki do obserwacji zorzy polarnej, ale nie spodziewaliśmy się, że aż takie. Postanowiliśmy po godzinie 20 pojechać za miasto. Opłaciło się. Drugie marzenie podczas naszej podróży zostało spełnione. Obserwowaliśmy niebo, widzieliśmy coraz więcej gwiazd, śledziliśmy prognozy, alerty, aplikacje od kilku dni. Dziś aplikacja wskazywała kolor zielony (wszystko się zbliżało od wschodu), potem pomarańczowy i czerwony. Mieliśmy najpierw 17 procent szans na zobaczenie, a potem 47 procent! I się udało. Chociaż od razu mówimy, że na żywo widać białe smugi z lekkim zabarwieniem na zielono. Ludzkim okiem nie wygląda to tak spektakularnie, jak na zdjęciach. Zobaczymy, jak będzie w kolejnych dniach. Aparat potrafi czynić cuda.
Przygotowaliśmy osobny wpis – „Zorza Polarna„, w którym znajdziesz wszystkie informacje zebrane w jednym miejscu.
Dzień 7 – Park Narodowy Urho Kekkonen i Norwegia
Po bardzo smacznym śniadaniu w hotelu ruszyliśmy na północ. Dziś chcieliśmy odwiedzić Park Narodowy Urho Kekkonen i przejechać do Norwegii. W samochodzie mieliśmy spędzić prawie 4 godziny. Dojechaliśmy do Parku Narodowego Urho Kekkonen, a po drodze spotkaliśmy renifery. Teraz codziennie już je spotykamy. Wybraliśmy się na górski szlak. Przyjechaliśmy do miejscowości Tankavaara, która słynie z poszukiwania złota. Znajduje się tam muzeum złota. Nas interesował Park Narodowy Urho Kekkonen, który jest drugim co do wielkości parkiem narodowym Finlandii. Szliśmy w stronę wieży widokowej. Gdy byliśmy u góry, była godzina 12:30. Czuliśmy się jak o złotej godzinie, czyli na godzinę przed zachodem słońca. Słońce było bardzo słabe. Potem, gdy wracaliśmy to schowało się już za chmurami.
Dziś przejeżdżaliśmy do Norwegii, czyli wróciliśmy do czasu z Polski. Cofnęliśmy zegarki o jedną godzinę do tyłu. Granicę przekraczaliśmy w całkowitej ciemności. Można powiedzieć, że jakby coś nam się po drodze stało, to nikt by tutaj nas nie znalazł. 😉 Były same lasy, jeziora i droga pomiędzy nimi. W Norwegii śpimy na kempingu. Mamy piękny widok na miasto Karasjok i czekamy na zorzę. Kilka kadrów już udało się uchwycić, jednak pada śnieg z deszczem i niebo mamy w chmurach. Dziś mamy kolejny nocleg bez pościeli i ręczników, dlatego śpiwory znowu w akcji. 🙂
Dzień 8 – Norwegia: Nordkapp (Przylądek Północny)
Dziś dotarliśmy na Nordkapp! Osiągnęliśmy główny cel naszej podróży, czyli dotarcie na północny kraniec Europy. Przejechaliśmy 3238 kilometrów i stanęliśmy przy sławnym globusie. Tutaj dociera najwięcej osób, ponieważ można dojechać samochodem. Przyjeżdżają tam także wycieczki autobusowe. Nordkapp uznawany jest za najdalej na północ wysunięty kraniec Europy, jednak jeszcze dalej wysuniętym punktem jest sąsiedni Knivskjelodden.
My wyznaczyliśmy sobie cel, żeby dotrzeć właśnie do pomnika globu. Za wjazd na parking i 3 osoby zapłaciliśmy około 65 złotych (177 koron norweskich – można płacić kartą). Znajduje się tam również duży obiekt z restauracją oraz pamiątkami. Do niego nie wchodziliśmy, ponieważ koszt wejścia to około 120 złotych, a nie mieliśmy potrzeby tam wchodzić. Na miejsce jechaliśmy dziś ponad 4 godziny. Na początku z oblodzeniem na drodze, a później nad zatoką, a pod koniec w górskim otoczeniu z deszczem i wiatrem. Ciekawe, jak jest tutaj, gdy spadnie dużo śniegu. Widzieliśmy informację o konwojach zimowych.
Dotarliśmy już w ubiegłym roku na Cabo da Roca w Portugalii – najdalej na zachód wysunięty punkt Europy, a także na południowy kraniec do Tarfiy w Hiszpanii.
Dzień 9 – Russenes
Nocleg mieliśmy zarezerwowany na dwie noce i to w cudownym miejscu. Zdecydowaliśmy się dziś zrobić dzień bez samochodu i zdecydowaliśmy się na spacer po okolicy. Mieliśmy wspaniały widok na wodę oraz góry. Byliśmy na fiordzie – Porsangerfjorden. Mieliśmy tutaj taki mały cypel, po którym chodziliśmy. Słońce ani razu nie pojawiło się u nas na niebie. Cały czas było schowane za chmurami. Cały czas mieliśmy piękną złotą godzinę. Dziś 11 listopada, więc świętowaliśmy. Było bardzo spokojnie. Jutro już będziemy kierować się w stronę Lofotów, ale jeszcze tam nie dotrzemy. Przed nami 7 godzin w samochodzie i trasa drogą E6. Zastanawialiśmy się, czy jechać do Troms?, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy, że sobie odpuścimy.
Dzień 10 – Droga E6 i ponad 8 godzin w trasie
Kierujemy się pomału w stronę Lofotów. Do przejechania mieliśmy 515 kilometrów – 7 godzin i 24 minuty według nawigacji. Ostatecznie jechaliśmy ponad 8 godzin. Zdecydowaliśmy się na tak długą trasę ze względu na noclegi po drodze. Albo nie było w ogóle, albo były bardzo drogie – nawet 700 złotych za dobę. Woleliśmy przejechać dalej i znaleźć coś tańszego. Wyjechaliśmy przed godziną 6 rano. Jechaliśmy słynną drogą E6, która prowadziła nas pomiędzy górami. Było to niezwykła trasa, cały czas widokowa i z różnymi warunkami. Mieliśmy śnieg, deszcz, deszcz ze śniegiem, ślisko, słonecznie, pochmurnie itd. Przejechaliśmy przez miasteczka Alta, w którym znajdują się rysunki naskalne wpisane na listę światowego UNESCO. Gdy jechaliśmy jeszcze w ciemnościach to jechaliśmy ze śniegiem i oblodzeniem. To było wyzwanie. Widzieliśmy, że ta droga może być zamknięta, ponieważ były ustawione szlabany, a w jednym miejscu informacja o otwartej drodze. Jutro jedziemy do miasta Narwik.
Dzień 11 – W krainie wodospadów i miasto Narwik
Trafiliśmy dziś do krainy wodospadów. Jechaliśmy z naszego noclegu na wyspie Senja w stronę Narwiku i po drodze odwiedziliśmy kilka pięknych wodospadów. Pierwszym z nich był wodospad Malselvfossen, znajdujący się na rzece Malselva. Obejrzeliśmy go z pięknego punktu widokowego niedaleko kempingu Nedre M?lselvfossen feriesenter AS. Drugim był wodospad Sir Henriego, do którego szliśmy po bagnistej ścieżce. Ten zrobił na nas ogromne wrażenie. Byliśmy również na punkcie widokowym, jednak niewiele zobaczyliśmy ze względu na deszcz i chmury. To punkt widokowy o nazwie Gratangsbotn Overlook. Trzecim wodospadem był Sildvik. Jego mogliśmy zobaczyć z okna samochodu. Po drodze wjechaliśmy w chmurę śniegową. Dojechaliśmy po godzinie 15 do miasta Narwik. W Bitwie o Narwik walczyli polscy żołnierze i warto przypomnieć sobie tę historię. Już nawet na wiele kilometrów przed miastem, widzieliśmy tablice kierujące „Narvik 1940”.
Dzień 12 – Szwecja: Park Narodowy Abisko
W Narwiku spędzamy dwie noce. Zarezerwowaliśmy nocleg, żeby można było pojechać do Szwecji i później na spokojnie wrócić do tej samej kwatery. Prognozy pogody się sprawdziły i początkowo padało, a później mieliśmy już śnieg. Miejscami było go sporo, a podczas trasy do Szwecji na drogach zrobiło się ślisko. Jechaliśmy do Parku Narodowego Abisko, w którym znajduje się piękny kanion na rzece Abiskojokk.
Pierwotnym planem był górski trekking na szczyt Nuolja, jednak nie było odpowiednich warunków do wędrówki z dzieckiem. Bardzo mocno wiało i sypał śnieg. Zdecydowaliśmy się na wycieczkę w dolinach i obejrzenie kanionu. Kręciliśmy się w okolicy stacji Abisko Ostra. Po drodze też mogliśmy zatrzymać się w wielu miejscach i oglądać przepiękne zimowe krajobrazy. Po powrocie do Narwiku, pojechaliśmy pod pomnik poświęcony polskim marynarzom, a także do miejscowości Hakvik, w której znajduje się cmentarz, a na nim pochowani polscy żołnierze.
Dzień 13 – Droga na Lofoty
Opuściliśmy Narwik i jechaliśmy 4 godziny i 30 minut w stronę Lofotów. Nocleg mamy w Leknes w okolicy lotniska. Co jakiś czas słychać nadlatujący samolot. Cały dzień padało i jechaliśmy przez cały czas w deszczu. Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach na zatoczkach widokowych, żeby zrobić zdjęcie. Gdy otwieraliśmy szybę, to od razu deszcz wpadał nam do samochodu. Jechaliśmy powoli i bezpiecznie. Widzieliśmy, jak w rowie leży jeden samochód. Warunki miejscami mieliśmy zimowe. Spędzimy na Lofotach dwa dni, licząc na delikatną poprawę pogody.
Dzień 14 – Lofoty
Dziś od 9 rano do 14 miało być okno pogodowe na Lofotach i chcieliśmy to wykorzystać na górską wędrówkę. Tyle co lekko poprószył śnieg. Mieliśmy raczki w plecaku, ale się nie przydały. Pojechaliśmy także do miejscowości A, można powiedzieć, że znajdującej się na końcu Lofotów. Kiedyś Maja w książce miała zaznaczoną tą miejscowość (najkrótsza nazwa w Europie). Chociaż kilka jest miejscowości z tylko jedną literą. Po drodze zatrzymywaliśmy się w różnych miejscach na zatoczkach. Widoki nas zachwycały.
Dzień 15 – Lofoty
Kolejny dzień spędzamy na Lofotach. Wyjeżdżamy z noclegu o godzinie 10, ponieważ wcześniej padało. Po drodze złapał nas jeszcze deszcz. Gdy dojechaliśmy na miejsce, to pogoda zaczęła się poprawiać. Zrobiliśmy sobie objazdówkę po Lofotach i kilku ciekawych miejscach. Najwięcej czasu spędziliśmy na plaży Uttakleiv. Zrobiliśmy sobie wycieczkę wzdłuż morza, a później po plaży. Niesamowicie wyglądała ta góra przed nami. Ona co chwilę kradła nam każde zdjęcie. Po drodze mijaliśmy plażę Haukland, a wcześniej plażę Vik. Potem pojechaliśmy dalej na plażę Storsandnes. Tam nie było nikogo, a widoki jedne z najlepszych. Jutro już jedziemy dalej. Rano mamy prom do Bodo i będziemy kierować się w stronę południową.
Dzień 16 – Prom do Bodo i Arctic Circle Center
Kilka dni wcześniej zarezerwowaliśmy prom z Moskenes do Bodo. Z noclegu mieliśmy 60 minut drogi. Prom był o 7:00, a my musieliśmy się zameldować w porcie 45 minut przed odpływem. Byliśmy już o 5:45. Staliśmy jako pierwsi na pasie dla osób, które zarezerwowały bilet wcześniej. Całą noc stał kamper i tir, bo patrzyliśmy na kamerkach. Ostatecznie jechało 9 osobówek, tir, kamper i kilkunastu pieszych. Zainteresowanie było bardzo słabe, zwłaszcza jak się czyta opinie, że w sezonie jest problem z miejscem, a kursów jest więcej. Za prom zapłaciliśmy około 330 złotych. Płynęliśmy 3 godziny i 30 minut.
Wjechaliśmy do Bodo, a tam -2 stopnie i zimno. Do tej pory temperatura była powyżej zera. Jechaliśmy dalej i robiło się coraz zimniej, aż doszło to -10 stopni. To najniższa temperatura, którą mieliśmy podczas tej podróży. Zdaliśmy sobie sprawę, że od dwóch tygodni nie widzieliśmy słońca, a jak było, to bardzo słabe. Oczy przeżyły szok, bo ciężko nam było patrzeć w stronę słońca.
Naszym celem było miasto Mosjoen. Do niego musieliśmy dotrzeć na nocleg. Do Bodo przypłynęliśmy na godzinę 10:30 i przed nami były jeszcze ponad 4 godziny jazdy. Po drodze chcieliśmy dotrzeć w jedno ciekawe miejsce – Arctic Circle Center. To tutaj ma przebiegać koło podbiegunowe. Wzniesiono okazały budynek, który działa w sezonie. Jest tam małe kino i sklepik z pamiątkami. Dziś było zamknięte. Są także pomniki, które wskazują, gdzie przebiega koło podbiegunowe (chociaż ono jest cały czas w ruchu). W Rovaniemi w Finlandii przekroczyliśmy koło podbiegunowe i teraz tutaj w Norwegii wróciliśmy. Po drodze mieliśmy piękne i zimowe krajobrazy. A na drodze spotkaliśmy dziesiąstki reniferów!
Dzień 17 – Droga do Trondheim
Dziś przed nami było ponad 5 godzin jazdy i 400 kilometrów do pokonania. Jechaliśmy z miasta Mosjoen do Trondheim. Po przebudzeniu zobaczyliśmy wspaniały widok z naszego okna na góry. Na zewnątrz mieliśmy -8 stopni. Niebo było bezchmurne, a my kierowaliśmy się na południe. W pewnym momencie temperatura spadła do -13 stopni. Dotarliśmy do miejsca, gdzie znajduje się symboliczna brama. My właśnie opuściliśmy Norwegię Północną. Jechaliśmy przez piękną zimową krainę. Takich zim brakuje w Polsce. Nawet śniegu nie musi być dużo, ale żeby chociaż drzewa były całe białe jak tutaj. Wszystko wyglądało magicznie. Zobaczyliśmy również ciekawy wodospad Formofossen, którego słyszeliśmy już z parkingu. Jechaliśmy drogą E6. Gdy mieliśmy 2 godziny do Trondheim, to śnieg nagle znikł i zrobiło się 0 stopni. Przeżyliśmy lekki szok, że śnieg tak szybko się skończył. Dodatkowo zaczęło padać. My dziś nocujemy na obrzeżach miasta.
Dzień 18 – Bymarka i szczyt Grakallen
Z noclegu w Trondheim jedziemy do Bymarki. To duży obszar leśny, który cieszy się popularnością wśród mieszkańców miasta. Okazuje się, że w zimie przyjeżdżają tam głównie narciarze biegowi. Jesteśmy na parkingu przy małym stawie Blomstertjonna i zbieramy się do wycieczki. Mamy -8 stopni, ale za bardzo tego nie czuć. Po drodze widzieliśmy gościa w koszulce, więc w sumie nie jest jeszcze tak zimno.
W planach mamy szczyt Storheia 565 m n.p.m., który jest najwyższym w Bymarce. Wędrujemy bez oznaczeń w terenie, tylko z nawigacją w telefonie. Schodzimy nad malownicze jezioro Vintervatnet, a później idziemy ubitą drogą. Po drodze mamy piękny wschód słońca. Po około dwóch kilometrach odbijamy z ubitej drogi i stwierdzamy, że musimy zawrócić. Na szczyt mamy jeszcze 2,5 km, a ścieżka jest tylko przetarta przez jedną osobę. Nie będziemy ryzykować, zwłaszcza że idziemy z dzieckiem. Tutaj już przydałyby się rakiety śnieżne. Śniegu było sporo. Decydujemy, że pójdziemy na szczyt Grakallen, na którym znajduje się teren wojskowy. Jednak pod nim spokojnie można chodzić i oglądać piękne krajobrazy.
Wracamy na parking i idziemy drogą asfaltową w stronę szczytu Grakallen. Na punkt widokowy mamy około 1 kilometr. Przed bramą terenu wojskowego skręcamy w lewo i idziemy po ubitej ścieżce na miejsce. Widoki są piękne, a zima tutaj w pełni. Potem schodzimy inną drogą. Okazuje się, że musimy przecierać szlak. Po powrocie do samochodu jedziemy jeszcze zobaczyć skocznię narciarską Granasen w Trondheim. Ciężarówki z koparkami pracują przy dostawie śniegu pod skocznię.
Dzień 19 – Oppdal
W Oppdal spędzamy dwie noce. Dziś się budzimy i za oknami -20 stopni. W Polsce to chyba już od kilku lat nie czuliśmy takiego mrozu. Jest ciekawie. Śpimy poza centrum miasta z pięknymi widokami na góry, tuż obok stoku narciarskiego. Jedziemy zobaczyć wąwóz Magalaupet. Rzeka wije się tam pomiędzy skałami. Podchodzimy tylko kawałek, ponieważ jest śnieg i nie wiemy dokąd możemy podejść. Wolimy nie ryzykować. Jedziemy drogą E6 i podziwiamy niesamowite górskie krajobrazy. Stoki narciarskie dzień i noc są naśnieżane. Wyszliśmy sobie też na zwiedzanie miasta Oppdal. Miejscami czuliśmy już klimat świąteczny. Dziś sporą część dnia poświęcamy na planowanie dalszej podróży.
Dzień 20, 21, 22 – Skoki narciarskie w Lillehammer
To były nasze pierwsze skoki narciarskie na żywo. Jeszcze na początku podróży nie spodziewaliśmy się, że trafimy do Lillehammer. Ponad tydzień temu przeczytałem artykuł, że startuje sezon i pierwsze konkursy rozgrywane będą właśnie w norweskim mieście. Sprawdziłem bilety i okazało się, że są dostępne. Zapłaciliśmy 400 koron norweskich, czyli około 150 złotych za 3-dniowy karnet dla 3 osób. Tak planowaliśmy naszą podróż po Norwegii, żeby dotrzeć teraz na weekend do Lillehammer. Jak przez ostatnie dni mieliśmy śnieg, to teraz jest on tylko na skoczni. Mamy tutaj -4 stopnie. Najliczniejszą grupą byli oczywiście Norwegowie, a później Niemcy i Polacy.
Piątek – konkurs łączony
Dziś był konkurs łączony (kobiety – mężczyźni: Nicole Konderla, Paweł Wąsek, Anna Twardosz i Aleksander Zniszczoł). Wygrali Niemcy, przed Norwegią i Austrią. Polska zajęła 7. miejsce. Przyszliśmy na skocznię godzinę przed startem. Nie było zbyt wielu osób. Jutro prawdopodobnie będzie więcej kibiców. Staliśmy przy samych bandach, dlatego wszystko widzieliśmy z bliska. Były atrakcje dla dzieci, bar, ogniska, scena z DJ. Mogliśmy podejść bardzo blisko do miejsca, gdzie idą skoczkowie i bardzo blisko miejsca, gdzie lądują. W TV to jakoś wolniej wszystko idzie. Najpierw wszyscy oglądaliśmy skoczka, a później powtórkę na telebimie. Bardzo się cieszymy, że dotarliśmy tutaj. Dostaliśmy przy wejściu trąbkę, dlatego mogliśmy trąbić, gdy skakali Polacy. Jutro i w niedzielę konkursy indywidualne z udziałem najlepszych. Trzymamy kciuki.
Sobota – pierwszy konkurs indywidualny w nowym sezonie
Drugi dzień na skoczni w Lillehammer i pierwszy konkurs indywidualny w nowym sezonie. Polscy kibice opanowali norweską skocznię. Chyba byliśmy dziś najgłośniejsi. Podium było niemiecko-austriackie. Najlepszy z Polaków, Paweł Wąsek zajął 14. miejsce. Przyjemnie było na żywo zobaczyć polskich skoczków, których do tej pory znaliśmy tylko z telewizji.
Niedziela – kwalifikacje i śnieżny konkurs
To jest historia! Pisaliśmy, że jeszcze niedawno nie spodziewaliśmy się, że będziemy na konkursie skoków narciarskich, a jeszcze bardziej nie spodziewaliśmy się, że będziemy mieli okazję stanąć obok naszych reprezentantów. Dziś o poranku pojechaliśmy na kwalifikację. Przez warunki zostały przełożone na 9:30. Była tylko garstka osób i chyba tylko my w trzyosobowej grupie dopingującej naszym skoczkom. Mogliśmy spokojnie stanąć w miejscu, gdzie skoczkowie przechodzą, a nawet udało nam się zrobić zdjęcie z Kamilem Stochem, Dawidem Kubackim i Pawłem Wąskiem. Wszyscy nasi skoczkowie awansowali do konkursu i zobaczymy ich w pierwszej serii: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Paweł Wąsek, Aleksander Zniszczoł i Maciej Kot.
I bardzo śnieżnym akcentem kończymy nasz 3-dniowy pobyt w Lillehammer i kibicowanie polskim skoczkom narciarskim. Jutro jedziemy dalej. Dziś najgłośniejsi byli bez wątpienia polscy kibice. Trzymaliśmy kciuki za naszych, dmuchaliśmy pod narty i teraz czekamy na kolejne konkursy, które już obejrzymy przed telewizorem. To był piękny czas, spotkanie z naszymi zawodnikami, świetna atmosfera, nowo spotkani ludzie – pasjonaci skoków. Wywozimy z tego norweskiego zakątka dziesiątki wspaniałych myśli. Wierzymy i kibicujemy naszym sportowcom.
Dzień 23 – najdłuższy drogowy tunel świata, Vang i punkt widokowy Stegastein
Opuściliśmy Lillehammer i udaliśmy się w dalszą drogę. Wsiadamy do samochodu o poranku i ruszamy w prawie 5-godziną podróż w stronę Vossevangen. Po drodze zatrzymujemy się w kilku miejscach. Pierwszym z nich jest Vang, czyli miejscowość, z której do Polski trafił kościół Wang znajdujący się w Karpaczu w woj. dolnośląskim. Kojarzysz? Kolejne miejsce to najdłuższy tunel drogowy świata! Mierzy 24,5 km. W środku znajdują się trzy oświetlone jaskinie. Za pierwszym razem robi wrażenie. Wjeżdżasz do tunelu, jedziesz i jedziesz. Dziś sporo mieliśmy tunelów. Pogoda ze śnieżnej zrobiła się deszczowa. Śnieg nawet znikł.
Wjechaliśmy na piękny punkt widokowy Stegastein nad fiordem. Już sama droga podnosiła emocje – mieścił się tam jeden samochód i co jakiś czas były zatoczki. Przypomniały nam się włoskie i chorwackie drogi. Po drodze były zamarznięte wodospady, jeziora, widoki na góry, zmieniające się warunki, aż dotarliśmy nad jezioro Vangsvatnet.
Dzień 24 – Wąwozy i wodospady
Budzimy się rano, a za oknem jest jeszcze ciemno. Drugi raz mamy w noclegu śniadanie, więc z tego korzystamy. Jedziemy do oddalonego o kilka kilometrów wąwozu Bordalsgjelet. Z parkingu dojście do punktu widokowego zajmuje zaledwie 5 minut. Wąwóz nie jest tak bardzo popularny, więc cieszymy się, że docieramy w takie miejsce. Dalej po drodze mamy piękne punkty widokowe i wodospady. Co chwilę też jest jakiś tunel. Wczoraj jechaliśmy najdłuższym drogowym tunelem świata, a dziś zobaczyliśmy tunel z rondem. Nasza droga biegła z Vossevangen do Haland. Oglądaliśmy dziś wspaniałe wodospady: Skjervsfossen, Latefossen oraz Langfossen. Krajobrazy przypominały nam trochę ubiegłoroczną Portugalię, ponieważ mieliśmy podobną pogodę – deszcz, chmury i do tego wodospady.
Dzień 25 – ostatnie chwile w Norwegii
Widziałeś kiedyś dom z trawą na dachu? Czasem zdarzyło nam się przejechać obok domu co miał oprócz trawy jeszcze drzewka. Przed nami ostatnia noc w Norwegii, bo jutro już ruszamy promem do Danii. Dotarliśmy dziś do Kristiansand. Jechaliśmy drogą E134, a później 9. Przejeżdżaliśmy przez przepiękne tereny i wydaje nam się, że ostatni raz poczuliśmy śnieg podczas tej podróży.
Dzień 26 – ostatni dzień w Norwegii i prom do Hirtshals
To już nasze ostatnie zdjęcie z Norwegii. Właśnie płyniemy do Danii. Dziś o 14:30 wypłynęliśmy z Kristiansand. O 18:15 będziemy w Hirtshals. Dziś mamy 26. dzień podróży dookoła Półwyspu Skandynawskiego. Tak wiele już w tym czasie przeżyliśmy, a jeszcze trochę przed nami podczas tej wyprawy. Dziękujemy, że nam towarzyszyłeś podczas naszej podróży i mamy nadzieję, że dalej będziesz do nas zaglądać. Z wielką chęcią i przyjemnością jest dla Ciebie to wszystko relacjonować. Jesteśmy wdzięczni za tyle ciepłych słów i wiadomości, które codziennie otrzymujemy. Przez następne dni pokażemy jeszcze wiele zdjęć z Danii.
Dzień 27 – dzień dobry Dania!
Wczoraj o 18:30 wyjechaliśmy z promu w Hirtshals i od razu pojechaliśmy do naszego noclegu. Dziś rano ruszyliśmy na zwiedzanie. Rozpoczęliśmy od wschodu słońca na Grenen. Znajduje się tam piękna piaszczysta plaża. W tamtym miejscu spotykają się dwa morza: Morze Bałtyckie i Morze Północne. Wcześniej zobaczyliśmy także latarnię morską.
Dotarliśmy również do kościoła „pod piaskiem”. Pozostała już z niego tylko wieża, ponieważ dochodziło do takich sytuacji, że wierni przychodzący na mszę, musieli odgarniać wejście. Kościół ostatecznie postanowiono zamknąć. Nie mogliśmy pominąć Rabjerg Mile, która jest największą ruchomą wydmą w Danii. Maszeruje się tam jak po pustyni. Wróciliśmy do Hirtshals, gdzie znajduje się Oceanarium Morza Północnego. Z wielką przyjemnością zwiedzaliśmy to miejsce, które jest przystosowane do zwiedzania z dziećmi.